*** (By­łeś jak wiel­kie, sta­re drze­wo)

By­łeś jak wiel­kie, sta­re drze­wo,
na­ro­dzie mój jak dąb zu­chwa­ły,
wez­bra­ny ogniem so­ków źra­łych
jak drze­wo wia­ry, mocy, gnie­wu.

I jęli cie­bie cie­śle orać
i ryć cię ryl­cem u ko­rze­ni,
żeby twój głos, twój kształt od­mie­nić,
żeby cię zmie­nić w sen upio­ra.

Jęli ci li­ście drzeć i ści­nać,
byś nagi stał i gło­wę zgi­nał.

Jęli ci oczy z ognia łu­pić,
byś ich nie zmie­nił wzro­kiem w tru­py.

Jęli ci cia­ło w po­piół kru­szyć,
by wy­drzeć Boga z ży­wej du­szy.

I otoś sta­nął sam, odar­ty,
jak mar­twa chmu­ra za kra­ta­mi,
na pół cier­pią­cy, a pół mar­twy,
po­ry­ty ogniem, ba­tem, łza­mi.

W wie­lo­ści swo­jej – ro­ze­gna­ny,
w mi­ło­ści swo­jej – jak pień twar­dy,
haki pa­zu­rów wbi­łeś w rany
swej zie­mi. I śnisz sen po­gar­dy.

Lecz krę­ci się nie­bio­sów ze­gar
i czas o tar­czę mie­czem bije,
i wstrzą­śniesz się z po­bla­skiem nie­ba,
po­słu­chasz ser­ca: ser­ce żyje.

I zmar­twych­wsta­niesz jak Bóg z gro­bu
z hu­ra­ga­no­wym tchem u skro­ni,
ra­mio­na zie­mi się przed tobą
otwo­rzą. Ludu mój, Do bro­ni!

IV 43 r.

Dodaj komentarz